piątek, 20 czerwca 2014

Definicja normalności i absurdy dziejowej naukowości

Co to znaczy normalny, co oznacza bycie normalnym? Czy istnieje desygnat normalnego człowieka?  Próba popełnienia takiej definicji z pewnością uzależniona jest, jak pokazują nasze jakże chlubne dzieje od kontekstu historyczno-społecznego czy kulturowego, a znalezienie żywych przypadków w przyrodzie wręcz niemożliwe. Bo czy jesteśmy w stanie wyobrazić sobie statystycznie normalnego człowieka w każdym możliwym wymiarze? Z tego statystycznego punktu widzenia musielibyśmy nazwać taki okaz  tzn. homo wypośrodkowany albo homo uśredniony, co innego homo wystandaryzowany, albo jak się modnie ostatnio określa skomodyzowany, bo o to w naturze raczej ostatnio nie trudno (patrz – , mainstream, jak zostać hipsterem i fashionistką i w ogóle bujać się na dachu świata).

Ucząc się do kolejnego egzaminu z psychologii trafiłam na fajną część materiału pokazującą czym była mentalna normalność wcale dawno i jak absurdalna była ta normalność wtedy z punktu widzenia naszej mainstreamowej definicji normalności teraz, bo czy wiedzieliście, że…


teorie seksualnego wykorzystywania dzieci jeszcze w latach 20 XX wieku utrzymywały, że do wykorzystywania dochodzi z winy ofiary, a agresywne dzieci uwodzą niewinnych mężczyzn i perfidnie ich wykorzystują przyjmując od nich podarunki i pieniądze. Hmm…dziwne, że nie wspominano nic o kobietach. A nie! Chwileczkę, wspominano….Freud utrzymywał na przykład, że histeria u kobiet jest wynikiem fantazji edypalnych, czyli  pragnienia kontaktów seksualnych w dzieciństwie z  rodzicem.
W latach 40 i 50 XX wieku winą za autyzm dzieci obarczano emocjonalnie oziębłe…. matki (of course, bo przecież nie oziębłych lub najczęściej nieobecnych w wychowywaniu ojców!).  Powodów cytowanego zresztą do dzisiaj syndromu oziębłej matki upatrywano w gwałtownym odstawianiu niemowląt od piersi lub w....ambicjach akademickich kobiet i tym samym zaniedbywaniu potomstwa. Takie teorie przytaczano jako naukowe bez żadnych uzasadnień merytorycznych. Tymczasem dzisiaj wiadomo już, że autyzm jest zaburzeniem lub opóźnieniem funkcji, które są ściśle związane z procesem biologicznego dojrzewania ośrodkowego układu nerwowego, a ewentualna oziębłość emocjonalna matek to co najwyżej skutek wychowywania autystycznej pociechy, zaburzonej w obszarze kompetencji socjalnych i poznawczych. Mylenie skutku z przyczyna to dość częste w naukowości i nie tylko, ale co tam. Jedziemy dalej.

…… w 1935r. portugalski lekarz Antonio Egas Moniz opracował metodę lobotomii czołowej, za którą w roku 1949  dostał prestiżową nagrodę Nobla. Metoda ta polega na interwencji neurochirurgicznej polegającej, na przecięciu połączeń obszarów przedczołowych kory mózgowej z innymi strukturami mózgu. Zalecana niegdyś w psychozach, natręctwach, depresji, podnieceniu psychoruchowym, urojeniach lękowych czy fobiach. Szacuje się, że w Stanach wykonano od 40 do 50 tys. zabiegów, w Wielkiej Brytanii ok. 17 tys. a krajach Skandynawskich 9,3 tysiąca zabiegów (czyli 2,5 razy więcej, niż w USA per capita). Dopiero po latach ujawniono w periodykach inne skutki tej metody do których należą m.in. zgon (ok. 60% przypadków), reemisja  objawów, odhamowanie popędów, upośledzenie intelektualne i całkowita zmiana osobowości. Jak ktoś chce zobaczyć przykład takiego ,,wyleczonego’’, to przypominam absolutnie genialny film i książkę ,,lot nad kukułczym gniazdem’’z Jack’iem Nicholsonem, gdzie w ostatniej scenie z głównym bohaterem prezentowane są...właśnie skutki tego uhonorowanego noblem zabiegu.
- no i  na koniec prawdziwa wisienka na torcie, istna perła wśród pereł, ….

i......igła w stogu siana........

Czy wiecie co to jest drapetomania? Nie? Spoko, też przed chwilą nie wiedziałam.

Jest to bardzo poważne zaburzenie, diagnozowane w XIX w Stanach Zjednoczonych u niewolników. Polega na... irracjonalnej obsesji wolności i powtarzających się próbach ucieczki…..
Seriously? Tak – seriously!!
Definicję normalności w jakimś sensie kreuje społeczeństwo. Z jednej strony zatem jesteśmy od tej definicji zależni, z drugiej jednak....mamy na nią wpływ.


Źródło: post inspirowany wykładem z etyki z Dr Dorotą Bednarek ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej. 




środa, 4 czerwca 2014

Zanika polityczne MY


Wczoraj, dzień przed obchodami dwudziestej piątej rocznicy wolnych wyborów w Polsce i wielkiego triumfu Solidarności wpadł mi ,,w ręce'' ciekawy artykuł z Krytyki Politycznej. Znany publicysta - Jacek Żakowski w obliczu następstw światowego kryzysu z 2008, niesprzyjającej młodym koniunktury czy układowi sił w Polsce zarzuca młodemu pokoleniu bierność, brak buntu i pokoleniowej solidarności. Jego zdaniem jednym z nadrzędnych powodów tej sytuacji jest brak politycznego ,,my'' zastąpione prawie zupełnie przez polityczne ,,ja''. I ta uwaga jest rzeczywiście bardzo ciekawa i  być może bardzo trafna. Rzeczywiście zanika poczucie solidarności wśród młodych i coraz rzadziej identyfikujemy się z jakimiś głosami pokolenia, bo mamy własne - indywidualne. Ta nowa reguła trochę nie ma zastosowania w środowiskach prawicowych i radykalnych - moim zdaniem  coraz silniejszych w Polsce. Głoszą bowiem hasła stanowiące najprostszy wariant wyjaśnienia współczesnych problemów tj. rosnąca stratyfikacja społeczna, duże bezrobocie wśród młodych, rosnące nastroje eurosceptyczne, emigracja Polaków. Dla środowisk szczególnie konserwatywnych  to zmiana jest źródłem problemów, a skoro tak, to naturalne jest, że należy zwrócić się w kierunku tego, co znane. Dodatkowo też wiele incydentów podgrzewanych  przez media zbudowało ogólne wrażenie, że w Polsce jest sporo radykalizujących się osób  i zaczęło budować pewność, że głosząc radykalne hasła, czyli  najprostsze, skrajne i tym samym populistyczne odpowiedzi stają się częścią dominującego nurtu społecznego, stojącego często w opozycji do współczesnego, niesprawiedliwego układu sił centrowców i liberałów. W tym sensie nurt ten jest wewnętrznie bardzo solidarny i  bardzo ,,my''.
Wracając jednak do zarzutu Pana Żakowskiego zastanawiam się dlaczego mielibyśmy się buntować, jak i czy to w ogóle potrzebne by coś zmieniać?
Nie jest lekko i bez wątpienia jest co usprawniać, ulepszać, ale czy ludziom młodym nie żyje się niewspółmiernie lepiej, niż młodym 25 lat temu? Przynajmniej mamy więcej możliwości, więcej szans....



Nie jesteśmy pokoleniem ideowym tylko pragmatycznym. Zdajemy sobie sprawę, że wolność, to także odpowiedzialność. Jak jest szansa - to z niej korzystamy. Jak jest źle - to wyjeżdżamy za granice. Jak możemy zrobić coś, co pomoże dostać fajną pracę, czy wieść lepsze życie, robimy to. W tym właśnie sensie jesteśmy trochę niewolnikami kapitalizmu. No może jeszcze w jednym. Niegdyś to komunizm starał się zwalczyć duchowość, dzisiaj robi to konsumpcjonizm - to co robią media, marketing. To, że na każdym kroku wciska się nam jakieś ukryte prawdy i że trudno się w tym odnaleźć i jedyną drogą jest budowanie swojej mocnej, osobistej postawy. Rzeczywiście jednak nie przyczynia się to na dłuższą metę do rozwiązania przyczyn problemów społecznych, bo działamy prawie wyłącznie indywidualnie i pracujemy na własne, indywidualne cele. Może rozwiązaniem może być większe stowarzyszanie się, jak wspomina Żakowski? Zamiast wielkich ruchów jak solidarność czy działalność partyjna powinniśmy zacząć od naszych własnych ogródków, spółdzielni, ulicy? W Stanach i Kanadzie - które też mają swoje problemy;) podobno ,,solidarność'' ma bardzo ciekawą odmianę. Oni nie zmagali się co prawdą z absurdami życia w socjalizmie i nie musieli buntować się przeciwko jego absurdom, ale fakt, że budowali te państwa od samych podstaw, wcale dawno, to jak głosi wieść w amerykańskiej czy kanadyjskiej obywatelskiej mentalności, istnieje takie przeświadczenie - takie na co dzień, że każdy ma swoją pracę do wykonania i że jest się jakimś elementem całości. Jeśli nie wykona się swojej pracy dobrze, a jakiś element systemu nie będzie funkcjonował dobrze, to to ,,nowe państwo'' będzie działało źle i będzie się żyło coraz gorzej. Logiczne! Innymi słowy mówi się, że Amerykanie i Kanadyjczycy żyją w przeświadczeniu, że żeby państwo i społeczeństwo działało sprawnie musi istnieć poczucie tej społecznej solidarności w funkcjonowaniu systemu i społeczeństwa jako całości. Biorąc pod uwagę genezę powstawania tych państw można nawet powiedzieć, że podstawą ich tożsamości narodowej jest solidarność w tworzeniu i organizowaniu państwa. No cóż - my mamy swoją walkę z komunizmem, swoje powstania i mesjasza narodów, a oni coś zgoła innego.

Niestety u nas, mimo tej wielkiej legendy solidarności mam wrażenie, że nikt nas nie nauczył praktycznego zastosowania tego pojęcia. A w dniu takim jak dziś - 4 czerwca, 25 lat po pierwszych wolnych wyborach wygranych przez ,,Solidarność'' życzyłabym sobie dla swojego kraju i Polaków większego poczucia tej solidarności, która znajdywałaby swoje przełożenie na co dzień - w pracy, na ulicy, sklepie, przed powodziami, żeby wspólnie im zapobiec, a nie po nich, jak również w zwyczajnej wymianie poglądów i próbach wypracowania wspólnego dyskursu. 


Źródła: https://www.youtube.com/watch?v=saLQeN28Y9k&list=UUARP4BZwiY50cjEXs3Mk9rQ
and my brain.